Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 03.djvu/052

Ta strona została uwierzytelniona.

dach, drudzy że żona jego była faworytką jakiegoś ministra, inni że miał tajemny urząd i tajemne stosunki niebezpieczne dla tych z kim mógł żyć bliżej; żonie, córce, synowi, nie darowano nikomu, Lizię zrobiono niebezpieczną zalotnicą, Stanisława prawie obłąkanym, dobroduszność Bala podszyto podstępem... Ale któż zliczy potwarze! Z nich zawsze coś przylgnie, jak powiedział Beaumarchais i przylegało też wiele. Śmiejąc się w początku, powtarzano potrząsając głową, aż nareszcie potroszę, potroszę zaczęto przykładać wiarę. Taki był stan okolicy, gdy Balowie wyjechali do Sulimowa.
Zmora uwiadomiony wcześnie, pospieszył na ich spotkanie.
Sulimów, było to coś pośredniego między wsią i miasteczkiem, ojciec i dziad hrabiego Jana, chorujący na państwo, które jeszcze dość było świeże, usiłowali rezydencją swoję postawić na stopniu odpowiednim pretensjom, rujnowali się też w części na mury którym chcieli dodać okazałości dawnej ale opuszczonej wprzódy sadybie. Nad moczarem był tam niegdy okop i mur maleńkiego podobno zameczku, z którego w końcu XVIII wieku zrobiono piętrowy pałacyk dodając dwie długie murowane oficyny po skrzydłach. Stara brama wjezdna przerobiona została nieco i zamykała dziedziniec od strony wioski. Oprócz tego wysadzili się Sulimowscy na ogromne nieodpowiadające potrzebom mury stajen, wozowni, spichrzów, kaplic, na austerją paradną stojącą pustką w trzech częściach, kościół, cerkiew i t. d.
Wszystko to razem wzięte z daleka nadawało wiosce pozór miasteczka, ale za zbliżeniem się smutny