Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 03.djvu/057

Ta strona została uwierzytelniona.

W pokojach, do których wprowadzono ich, nie zastali nikogo. Sulimowski umyślnie wstrzymał się z wyjściem dla pewnego tonu, hrabina zastosowała się do woli męża, a Łucja dowiedziawszy się że nie ma Stanisława, wcale nawet wychodzić nie miała ochoty.
Mieli więc czas goście obejrzeć salon istotnie ciekawy, rzucić okiem na portrety nim gospodarstwo wystąpili. Bal z rozczuleniem prawie poglądał na wygolone głowy komponowanych podobno Sulimowskich z przed Jagiełłowych czasów i wzdychał mówiąc w duchu: Mielibyśmy i my takie drogie pamiątki, gdyby się to kalwiństwo do naszej familji nie wkradło!
Ukazała się nareszcie pani hrabina z córką, strojna, pewna siebie, chłodna i umiejąca dać uczuć samym ruchem, że się za wyższą uważała. Hrabia przyskoczył z udanym pospiechem, z serdecznością wielką, wpadł do salonu, i po chwilce rozmowy spytał o Stanisława zaraz.
— Prawdziwiem wdzięczen hrabiemu za pamięć o moim synu, bardzo chciał służyć, ale trochę chory...
— O! jakaż to szkoda!
Wziąwszy pod rękę pana Bala, Sulimowski począł się z mm przechadzać, starsze panie uśmiechając się gwarzyły półgębkiem, kryjąc napadające je ziewanie, panny poszły do kątka gdzie stały kwiatki, Zmora przybliżył się do nich. Zapomnieliśmy dodać, że wszystkie trzy córki hrabinej pokazały się tą razą, Łucja w lokach i już emancypowana, a dwie młodsze, acz z nich jedna była już co się zowie dorosłą, w krótkich sukienkach, w białych majteczkach i niby dzieciaki.
Wieść chodziła że starsza zaczynała rok trzynasty (którego od lat czterech skończyć nie mogła), a młod-