Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 03.djvu/058

Ta strona została uwierzytelniona.

sza jedenasty (i ten szedł jej jakoś ciężko; są lata tak do przebycia trudne!). Z niemi wyszła także stara Szwajcarka z plastrem na jednem oku, bardzo pokorna, co mogło dowodzić że była gdzieś wprzód kucharką nim tu została guwernantką. Zwano ją madame Schmidt!
Słudzy zaczęli się krzątać około herbaty oddawna już przygotowanej, a stary hrabia bawił tymczasem Bala, udzielając mu niektórych potrzebnych wiadomości.
— Wątpię, mówił, żeby się panu Sulimów podobał, boli mnie że ma tak pozór opuszczony, ale dałem sobie słowo nie tknąć tych murów, aż gdy je będę mógł z gruntu odnowić... Spodziewam się to rozpocząć w roku przyszłym. Dotąd procesa, urządzenie majątków zbyt rozległych nie dały mi się wziąć do tego.
Po chwilce nastąpiło inne tłumaczenie:
— Moja żona (jak widzim wiele się tu rzeczy składało na żonę, która całkiem nieznaczącą grała rolę, ale kłaść na siebie dozwalała co się podobało) moja żona nie raz mi głowę durzy, żebym wewnątrz nasz pałacyk świeższą modą urządził. Ale ja mam takie do przeszłości, do tych sprzętów, do starych nawet gratów przywiązanie, że nic tknąć nie daję... To moja fantazja! nie lubię rzeczy nowych! Brzydzę się tem co mi nie przypomina nic.
Łatwo pojąć że pan Bal wszystkie fantazje hrabiego pochwalać musiał, chwalił nawet niektóre pokaźniejsze graty, a Sulimowski zaraz dodawał:
— Jest to krzesło mojego stryja biskupa... jest to stół mego stryja kasztelana... jest to parawanik klejony ręką babki mojej, księżniczki Szujskiej i t. p.
Bal w końcu nie śmiał już prawie siąść na tych relikwiach improwizowanych, jak wiele rzeczy dnia tego.