Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 03.djvu/086

Ta strona została uwierzytelniona.

— Juściż wątpię, dodał, żeby chciał mnie tak podejść, nie spodziewam się by to było w jego charakterze... nadto go szacuję.
— Che! che! tak stoją rzeczy! szepnął Hubka.
— Przeciwko tej konplanacji iść musimy — dodał Parciński.
— Mnie się zdaje, czy nie napisaćby dla objaśnienia się do hrabiego? zapytał trwożliwie kupiec.
— Cha! cha! cha! jużci się podpisu nie zaprze, a wreszcie są świadkowie... urażony trochę dodał Hubka.
Chwila milczenia i namysłu ciężka do przetrwania i długa, przeleciała w ciszy złowrogiej; Hubka tylko sapał, zażywając tabakę i marszczył się.
— No cóż tedy będzie? zapytał.
Bal spojrzał na plenipotenta; Parciński wziął pod rękę sąsiada, chociaż ten nie zdawał się zbytnie rad tej jego poufałości.
— Panie Piotrze, rzekł mu na ucho, ten interes trzeba kończyć po sąsiedzku i po obywatelsku. Konplanacja hrabi Sulimowskiego jest świeżo zrobiona... nas w kaszy nie zjecie; jeśli po ludzku gadać myślisz, możemy to dogodnie i dla pana (przycisnął) i dla książąt załatwić, jeżeli inaczej pójdzie... to się i śledztw i sądu i przysiąg nie zlękniemy.
Hubka wyrwał się Parcińskiemu i pobiegł do pana Bala.
— Jabym chciał z panem dobrodziejom samym mieć do czynienia — rzekł grzecznie — pan Tomasz... nam bruździ...
Parciński ledwie miał czas mrugnąć na Bala, żeby do niego odesłał znowu natarczywego plenipotenta.
— Panie dobrodzieju! grzecznie kłaniając się rzekł