cho, swobodnie... będziemy się wsią napawali. Co do mnie przyznam ci się że zapominam o wszystkiem, w oczekiwaniu uroczej wiosny się zatapiając. My mieszczuchy rzec można, nie znamy dzieła Bożego, nie skosztowaliśmy wdzięku natury, nie wiemy co wiosna, lato, jesień, żyliśmy w oranżerji. Tu dopiero rozwiną się dla nas wspaniałe widoki przyrodzenia.
Pani Balowa się rozśmiała.
— Kochany Erazmie! ale gdzież weźmiesz swobodę umysłu potrzebną do zapatrywania się na naturę? Z jednej strony żyd arędarz, z drugiej pan pomocnik, z trzeciej sąsiad napastnik, z czwartej proces cię oblęże... Najpiękniejsza wiosna zmieni ci się w utrapioną jesień!
— Zawsze widzisz czarno! zawsze się uprzedzasz! odparł już goręcej coraz pan Bal... bądź sprawiedliwszą... Zresztą, jakem to sto razy powiedział, ja ci się nie dziwuję... ty nie masz w żyłach krwi szlacheckiej.
— Coraz się o tem mocniej przekonywam...
— Daruj mi serce... ale narażasz się sama.
— Nie przepraszaj bo się nie gniewam wcale, śmieję się tylko z ciebie.
— Może to być śmieszne dla was... ale cóżem temu winien że krew tych Balów starych płynie w żyłach moich i pociąga mnie ku żywotowi pradziadów?
— Nie krew to ale imaginacja! pomyślała żona, ale nic nie odpowiedziała. Bal chodził wielkiemi krokami po pokoju, i sam z sobą rozprawiał ducha sobie dodając. Im więcej bowiem usadzały się okoliczności żeby go od wsi zrazić, tem gwałtowniej czepiał się jej sił ostatkiem... Przestał wprawdzie Zakale nazywać złotem jabłkiem, bo codzień dobitniej przekonywał się że ten przydomek dziedzictwu jego służyć nie mógł, ale za-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 04.djvu/012
Ta strona została uwierzytelniona.