Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 04.djvu/017

Ta strona została uwierzytelniona.

Nikt uroku tej porze zaprzeczyć nie może; jest ona w istocie tak piękna, że gdyby jej tylko brakło tym krajom cieplejszym, co nie znają zimy, nie mieniałbym ich na nasz. Ozwały się ptaki, owady, niebo nawet ubrało w inne obłoki, barwą, kształtami różne od zimowych; przemówił do ziemi grzmot i spojrzał błyskawicą.
Wszyscy mieszkańcy miasta, aż do biednej wygnanki pani Balowej, wyszli spoglądać na obraz, który ginął dla nich wśród murów stolicy, i wszyscy w duszy uznali go pięknym. Horyń płynący pod samym prawie domem, raz w rok się ożywił także, poczęły iść tratwy i długie pasy gąsek, zaśpiewali flisy, czółna z ogniami zwijały się nocą po błyszczących wodach.
— A co? powtarzał pan Bal, a co? nie piękna wiosna? możem przesadzał? możem się uprzedzał? sami teraz powiedzcie, kiedyż co podobnego widzieliście w mieście? Czy tak tam śpiewają ptaszki w klatkach zamknięte?
Parciński który tem wszystkiem i nasycony był i przesycony, uśmiechał się niemal z zazdrością, sam jeden stając przeciwko wsi, i malując na przekor panu Balowi obrazy jego kolorami w inny sposób przesadzonemi.
— Bardzo pana szacuję i mogę powiedzieć że go kocham nawet, mówił Bal, ale tego jednego mu nie daruję, że się na wsi nie znasz! próbuje to zimne serce!
Lizia wbrew ojcu także utrzymywała, że choć wiosna była istotnie piękną, ale obraz jej raczej smutkiem niż weselem napawał. Nie wiem czemu, starzy zwykle rozgrzewają się tym widokiem, młodzi czują w nim