Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 04.djvu/025

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale ten jest najlepszy z Hubką.
— O! o! dowcipnie mrugając oczyma Bal, tem lepiej, nie zrobi mi krzywdy dla tego samego.
Parciński pomyślał, pokiwał głową i poszedł milczący, a w pół godziny posłaniec niósł panu Hubce odpowiedź.
Na wieczór, właśnie gdy siadali do herbaty, przyszło pismo, w którem się zgadzał na sąd polubowny, od siebie naznaczając Dankiewicza, na co się Bal zgodził, superarbitrem miał być Jaś Pancer, ale ten jak się dowiedziano wyjechał, na jego miejsce więc kupiec proponował Teofila Zmorę. Dwa czy trzy listy jeszcze zakończyły umowę i Bal zasiadł pisać do uproszonych.
— Dobrze mi się udało, rzekł w duchu, sąd kompromisarski zawsze lepszy od procesu, w dodatku zbliży mnie to do ludzi. Śliczną myśl miałem!
Trwała ta radość tylko do południa nazajutrz, gdyż od Dankiewicza przyszła odpowiedź pełna panów dobrodziejów, ale grzecznie wymawiająca się od sądu. Nieco później przyniesiono list od Hurkota, krótki, w kilku słowach i bez ogródki odmawiający sądzenia sprawy. Pan Teofil także nie chciał być ani sędzią, ani superarbitrem.
Te trzy przykre odezwy zmięszały pana Bala na chwilę, łza nawet zakręciła mu się w oku, zmarszczył się trochę, pomyślał.
— Proś pana Hubki niech do nas przyjedzie, rzekł, skończymy, procesu nie chcę, postąp pan jak mu się podoba, obetnij mi poły, a zróbmy sami koniec.
Napisano do Hubki, ale ten złożywszy się flnksją, zaprosił Parcińskiego do siebie, zarzekając że żadnym sposobem przyjechać nie może.