Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 04.djvu/041

Ta strona została uwierzytelniona.

chleba nie stało, nie stało i procesu.
— Ależ musicie mieć choć papiery, wykrztusił rządca.
Oczy Kaspra błysły niespokojnie, widać było że się wahał wygadać zupełnie, spuścił głowę. Coś to tam jest trochę, rzekł po cichu.
— No! no! trzymajcie choć to, odezwał się pan Piotr, może kiedy kto wam pomoże, to jeszcze co odbierzecie. Teraz w Zakalu inny pan, z nimby było może łatwiej.
Ekonom, który już znając Hubkę z dawna, całej się rzeczy domyślił, począł mu bardzo zręcznie dopomagać.
— A co Kasprze! rzekł, kto to wie, jeszcze ci się gotowa uśmiechnąć fortuna? cha! cha!
Leśniczy coraz bardziej stawał się niedowierzającym, bieda uczy nieufności: zamknął się w sobie, ruszył ramionami tylko.
— Gdzie nam o tem myśleć, rzekł cicho.
— A czemu? odparł Hubka; czasem w sto lat odezwie się sprawa, gdy ją kto poprzeć umie.
— Niech pan mnie głowy nie zawraca, wiem ja że to darmo.
— Zapewnie, lepiej żebyś się nie durzył rzekł spekulant zupełnie obojętnie; ale kto to wie? Bardzom ciekawy co to był za proces, nie pokazałbyś mnie papierów?
Kasper obejrzał się do koła tchórzliwie jakby wpadł w matnią, z której się nie wiedział którędy wywinąć, poskrobał się w głowę, spojrzał na rządcę z bojaźnią i nic nie odpowiedział. Potrzeba znać wagę jaką przywiązuje zubożała szlachta, nie umiejąca czytać i pisać,