Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 04.djvu/050

Ta strona została uwierzytelniona.

Strumisz także znał świat, ale więcej daleko z książek i ludzkich powieści niżeli sam przez się; teraz po raz najpierwszy stopą dotknął ziemi, u której wrót stał całą młodość pierwszą stęskniony i krwawym oblany potem. Jakże mu się dziwnie, uroczyście pięknem wydało wszystko! Tak może budził się Miltonowy Adam, u boku swojego znajdując Ewę, której mu brakło. Rosa poranku, cisza pól, szmer liści, strumienie, góry, lasy, chaty, obłoki, pieśni rozlegające się szeroko po dolinach nieskończonych... zachwycały wędrowca który posuwał się upojony, rozmarzony, często oszalały mnóstwem nowych i niepojętych dla siebie wrażeń. Woźnica który z nim jechał, zupełnie pojąć nie umiał jego zapału z jakim stawać mu kazał, leciał po kwiatek i najpospolitszego narwawszy ziela, bawił się niem gdyby dziecko. Nie było snu i spoczynku w tej czarodziejskiej wiosennej podróży; — sen byłby ukradł chwilę podziwu i cząstkę wielkiej, czystej roskoszy. — Cisza nocy wiejskiej głęboka, wielka, straszna, wśród której jak głosy straży odzywają się tylko krzyki zwierząt pilnujących śpiącej ziemi — zarówno z dniową wrzawą przejmowała młodzieńca.
— O mój Boże! mówił do siebie z pełnej wezbranej piersi, płacząc niemal — i są ludzie skazani na to, by nigdy a nigdy nie uczuli co ja czuję! są ludzie coby się może śmiać odważyli z wrażeń moich! Biedni! nieszczęśliwi! Bóg dla nich kazał niebiosom i ziemi odgrywać wielką, cudowną dramę, a oni nie słuchając i nie patrząc orzechy jedzą i jabłka ogryzają! W takich zachwytach, które natchnęły istotnie cudne widoki rozkwitłego kraju co tyle ma wdzięku — jechał Jan do Zakala, co krok nowy znajdując przedmiot uwielbień,