Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 04.djvu/058

Ta strona została uwierzytelniona.

polem a drugiem wiodąc, po obejrzeniu oziminy, Strumisza na oględy niedawno posianej jarzyny.
— Szłyby bardzo dobrze, odparł Jan, gdyby...
— A wszędzie są gdyby! kończ.
— Przywiózłem szczegółowe rachunki i sprawozdanie ze wszystkich czynności, rzekł młody człowiek, z niego się pan łatwo przekona, że nie byłoby tego gdyby, gdyby nie Zakale.
— A to co? rzekł pau Bal stając.
— W istocie, począł Strumisz zbierając się na odwagę i siły, wszystko u nas idzie nadspodziewanie dobrze, ale handel potrzebuje ciągle kapitału obrotowego na zawołanie, a ten znacznie się umniejszył i codzień go ubywa. Zakale wzięło nam najprzód co było potrzeba na kupno, odtąd nie dało jeszcze grosza, a ciągnie co zkąd wpłynie. Rozkazujesz mi pan przysyłać pieniędzy, nie mogę mu się sprzeciwić, ale ze strachem widzę, że będziemy musieli zmniejszyć interesa nasze, bo na dawną skalę nie podołamy im.
Pan Erazm się zmarszczył.
— Nie tak-że to ja wiele wziąłem! szepnął z cicha jakby się wymawiał.
— Kupno same z kosztami ubocznemi wzięło nam przeszło trzykroć sto tysięcy, od tej pory z górą sto wyczerpnięto z kasy.
— Nie jest to tak wielki kapitał, począł Bal przychodząc do siebie. Tu trzeba ci wiedzieć, także obrotowy kapitał jest niezbędny! Majątek przepyszuy, ale na nieszczęście in crudo, sum wielkich potrzeba żeby produkował; młyny stawić, huty zakładać, gospodarstwo podnosić, włościan oczynszować podobno, a to się bez strat nie obejdzie.