Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 04.djvu/073

Ta strona została uwierzytelniona.

— Już zapłacone!
— A włościanie?
— Będziemy ich wychowywali!
— A sąsiedzi?
— Pogodzim się z niemi!
— A oficjaliści?
— Sprowadzim innych!
Gdy ostatniego swego a miał domawiać Parciński, przed samym gankiem zjawił się charakterystyczny poleszuk, wyraźnie posłaniec, w siwej siermiędze, postołach, z koszelkiem na plecach, w czerwonej czapeczce, z kijem pielgrzyma.
— A zkąd? spytał tknięty pan Bal.
— Od Hubki, rzekł Parciński odbierając list i kręcąc głową, bodaj żebyśmy nie mieli zaraz do dodania w regestrze zapytań. — A Hubka?
— Przeczytaj, zmiłuj się, chmurniejąc zawołał pan Bal, czego on tam chce?
— Oj! list coś długi, papierów dużo, źle!
— Czy znowu o dyferencją, wszak rzecz skończona!
Pan Tomasz rzucił okiem.
— To co innego, rzekł powolnie i poważnie, idę przeczytać, to jakiś dawny interes.
To mówiąc i nie chcąc może zatruwać panu Balowi tak wesoło poczętego wieczoru, usunął się do swojej izdebki.