— Ależ mówią że bank dowodzi iż długów nie ma.
— Jest to po części prawda, rzekł Parciński, ale tylko po części. Wiemy jak się robią po aktach kwerendy i wydają świadectwa. Bank w żadnym razie stracić nie może, jakikolwiek będzie stan majątku, cała rzecz że dług obcy pójdzie po bankowym.
— Ale na Boga, jakże się da utaić dług dwóchkroć sto tysięcy, z zaległemi od tak dawnych czasów procentami!!
— W istocie to dziwna, ale niemniej tak jest; proces był zarzucony, ubodzy Mylińscy milczeli i byliby się nie upomnieli nigdy, gdyby w panu Hubce nie znaleźli protektora.
Pan Erazm załamał ręce, przechadzał się zachmurzony, ruszał ramionami, myślał i nie wiedział co począć.
— Nie cierpię procesu! rzekł po chwili.
— Stracisz więc pan majątek, bo to coś już zapłacił, coś przyjął długiem i co jeszcze dać wypadnie, dwa razy przejdzie wartość jego.
— Ale to być nie może! co tu począć? co tu począć? co obmyśleć? powtarzał niecierpliwy dziedzic Zakala. To musi być fałszywa pretensja, spisek na mnie, łapka jakaś... tego zataić Sulimowski nie mógł! Nie wierzę w taką niepoczciwość! byłby ostatnim łajdakiem.
— Cha! cha! sucho się rozśmiał Parciński, widać żeś pan w życiu z poczciwymi tylko ludźmi miał do czynienia, u nas prawie jednego nie ma majątku, któregoby nie sprzedano z zatajonym wilkiem. Tak się nazywa technicznie tego rodzaju interes. Nie mamy co myśleć dłużej, ja natychmiast jadę do miasta powiatowego, sam kwerendę zrobię w aktach, naradzę się z prawnikami, a dopiero coś postanowić będzie można. Na
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 04.djvu/075
Ta strona została uwierzytelniona.