Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 04.djvu/077

Ta strona została uwierzytelniona.

rajsza rozmowa Lizi ze Strumiszem, od której Jan o mało nie oszalał i jeszcze chodził upojony, wzruszenie Stanisława, troski powszednie i straty niespodziane, obijały się o jej serce w ciszy i zdaleka powierzające Bogu losy całej rodziny.
Od Parcińskiego wiedziała już wcześnie o nowej sprawie grożącej Zakalowi, ale przed mężem, któremu trudno było się jej zwierzyć, nie dała poznać, że cierpiała już jak on, a może więcej od niego.
Taić się dłużej nie było podobna, a przyznać tak trudno panu Erazmowi. Ten ostatni cios dobijał go, trzymał się przeciwko oczewistości, walczył z niepodobieństwy, kłamał sam sobie, ale nareszcie przyszła chwila w której nie mógł już zaprzeczyć, że złote jabłko było jabłkiem męczeństwa, jabłkiem wygnania z raju, zawodem i ogromną tylko stratą! Jak owe owoce z nad jeziora martwego co się w popiół rozsypują gdy je do ust przybliżasz, złote jabłko hrabiów rozpadało się w proch. Nadzieje, rachuby, plany, marzenia żywota wiejskiego, swobody wiejskiej... wszystko to nikło... Gdy raz błona, zasłaniająca oczy biednemu poczciwemu starcowi spadła z nich, zobaczył jasno jak dalece zawiedzionym został, jak niegodnie oszukanym!
Najcięższa podobno do przebycia jest strata ostatniego w życiu złudzenia, w młodości siejem je jak młokos złotówki, pewni że skarb się nasz nie wyczerpie: ale oprzeć się na wątłej, na jedynej nadziei, zbudować na niej ostatnią lepiankę i ujrzeć ją rozwaloną, o! to nad wyraz boleśnie! To też stary nasz cierpiał srogo i litość brała nań patrzeć. A że nikomu winy nie mógł przypisać tylko sobie i swej łatwowierności, gryzł się nią w ciszy i trapił. Niepoczciwość ludzi co z niego korzy-