Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 04.djvu/078

Ta strona została uwierzytelniona.

stali, nie mogła mu służyć za wymówkę; nie powinien się był dać tak haniebnie oszukać, narazić losu dzieci, przyszłości, spokoju! Żal i upokorzenie szarpały jego sercem, uciekał od ludzi i łzy mu wytryskały na oczy.
— Stracone! powtarzał w duchu, wszystko stracone! wszyscy mieli słuszność, ja jeden byłem w błędzie do końca! A! ciężko to pomyśleć, żeby świat był jaskinią łotrów, a wszyscy co się podszywają poczciwością trudnili rozbojem! Ale stało się! potrzeba uczciwie oznajmić o tem Ludwice, żeby jej kto z boku usłużny nie nastraszył.
Chwiejąc się wszedł pan Erazm do salonu, zastał żonę, która troskliwem zmierzyła go okiem, ale nie śmiał ust otworzyć. Ile razy zebrał się na wyrzeczenie słowa, wstyd i boleść zamykały mu usta.
— Ludwisiu, rzekł nareszcie, pokazuje się żeś ty miała słuszność.
— W czem kochany Erazmie?
— Trochę, trochę miałaś słuszności co się tycze Zakala.
— Być może, to chyba przeczuciem. Ale zkądże ci to wyznanie? jeszcześ wczoraj tak był z niego szczęśliwy!
— Wczorajszy ten list mnie dobił.
— Cóż to było? zimno i umyślnie obojętną starając się pokazać, odezwała się żona.
— A! nowa pretensja! proces! i jeżeli się to okaże takiem jakiem nam przedstawiają, to podobno....
Nie śmiał dokończyć pan Erazm, cierpienie jego było nadto widoczne, żeby żona nie starała się na nie szukać lekarstwa. Uśmiechnęła się tylko.
— Mój Erazmie kochany, odezwała się bez widocznego wzruszenia, póki zapobiedz było można stratom, usiło-