Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 04.djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.

czasem ja cichaczem zajmę się zbliżeniem do Malińskich. Każ mi pan tylko sprowadzić tu leśniczego Krużkę i nikomn ani słowa.
Kupiec nic nie odpowiedział, ruszał jednak ramionami.
— Wrócił pan Stanisław? spytał Parciński.
— Prędzej od Waćpana, bo jeszcze wczora.
— A zatem wiesz pan o śmierci Sulimowskiego? rzekł Tomasz.
— Słyszałem.
— Teraz już, dodał adwokat, nie wątpię że i Hubka umrze na pustyni pokutnikiem.
— Ale co z interesem naszym? dodał zaraz.
— Co? nic. Stanisław zastał go na katafalku, nie było z kim mówić, ani mógł kogokolwiek pytać; wiemy tylko że do ostatniej chwili interesa swoje uregulowywał, może go i w tem sumienie ruszyło, ale czy miał czas co zrobić? o tem się chyba później dowiemy.
— W miasteczku i w okolicy o niczem nie słychać, tylko o cudownem nawróceniu Sulimowskiego, wystaw pan sobie jaką miał opinją, kiedy nikt wierzyć nie chce opamiętaniu!
— Szczególna rzecz, smutnie rzekł kupiec, całkiem sobie inaczej wieś i wsi mieszkańców wystawiałem. Sądziłem że tu się pochowały w waszych lasach wszystkie cnoty których brak u nas, a widzę że tu cywilizacja przyniosła z istotnych swych korzyści nie wiele, a z fusów i mętów ogromnie. Co za sceptycyzm! niewiara! podejrzliwość! niechęci!
— Przecież pan wyznajesz żeś się omylił? rzekł Parciński.
— Wyznaję i nie! bo któż wie, może okolica wasza