Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 04.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

Nazajutrz choć z wielkim swoim smutkiem pan Bal musiał pozwolić na odjazd Jana, wiedząc że od niego najwięcej teraz zależała przyszłość ich wszystkich. Zacny nasz kupiec przekonywał się coraz bardziej, że wieś ukochana nie da mu chleba powszedniego i że dziś używanie sielskich rozkoszy dla dziedzica jest marzeniem dziwacznem. Więcej niż kiedy pan włości ma tylko ciężkie obowiązki, wielkie posłannictwo, ogromne brzemię, ani chwili czasu dla siebie i swej przyjemności.
Gospodarstwo z jednej, sprawy powszednie z drugiej, procesa z trzeciej, sąsiedzi wreszcie i wypadki napastowały go jakby na przekór pojęciu jakie miał o życiu na wsi.
Nie było dnia, nie było spokojnej godziny. Prześladowanie sąsiadów, które na czas jakiś zdawało się ucichać, na nowo podżarzone zostało staraniem Teofila Zmory, który za przybyciem Konstancji uczul większą jeszcze złość do Balów, pierwszej przyczyny jego zaręczyn z panną Hurkot. Ożenienie go gryzło, a kielich ten, kielich zemsty musiał wypić do dna! nie było na to sposobu. Widział jak potężne głupstwo zrobił, i nie wyrzucał go sobie, ale Lizi i Balom. Hubka także wściekły, że mu Mylińscy z rąk się wyśliznęli, wziął się czynnie do instygowania na przybyszów i woził o nich znowu najdziwniejsze plotki, podbudzał do najniegodziwszych kroków. Nareszcie pani Supełkowa, niezapominająca urazy swej i omyłki w rachubie, z pomocą kuzynków po sądach i pomocnika dokuczała niepomału nieszczęśliwym.
Prześladowanie ze trzech tych stron wymierzone gwałtownie, prawie w jednej chwili rozpoczęło się na