daremna rzecz, jeśli pan Zmora nie przeprosi pana Stanisława, ani myśleć o pojednaniu.
— Za co? za co? krzyknął Hurkot, za to że został potrącony? A to jemu należy się przeproszenie.
— O! o tem ani mówić, rzekł pan Tomasz wbijając kulę. Wiadomo panu, że to potrącenie było tylko zapłatą za niejednę przez wszystkich panów wyrządzoną Balom nieprzyjemność! Trzeba żeby ktoś za te kroki zaczepne odpokutował. Mogę państwa zaręczyć, że pan Stanisław nietylko wymagać będzie przeproszenia, ale nawet publicznego w plebanji!
Zmora w czasie tej rozprawy stał z daleka ale uchem niespokojnie chwytał wyrazy, przyszły teść poskoczył ku niemu i począł doń szeptać z wielką żywością i ruchami malującemi co się z nim działo.
— Oszalał! zawołał Zmora, będziemy się bili!
— Ale ja na to nie pozwolę! rachując na wymowę swoję, przerwał podsędek i sam postąpił ku Stanisławowi, który z gniewu nowe zapalał cygaro.
— Nie mam przyjemności być panu znajomym, rzekł z wielkiem wysileniem, ale w takich okolicznościach, zbytek ceremonji byłby śmiesznością. Bliskie węzły przyjaźni a wkrótce ściślejsze jeszcze łączą mnie i łączyć mają z panem Teofilem, boleję nad ostatecznością która obu ich naraża. Czyż obraza jest tak wielka, żeby warta była krwi przelewu? Zastanówmy się.
— Ja jestem wyzwany, odpowiedział Staś spokojnie — to do mnie nie należy. — Ale dodam to tylko, że gdybym wyzwanym nie był, oddawna sam wyzywającym być chciałem. Policzcie się państwo z sumieniem, iluście goryczami napoili nas wszystkich od czasu naszego przybycia, a uznacie, że słuszny mam powód poszukiwać
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 04.djvu/133
Ta strona została uwierzytelniona.