Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 04.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.

wiło się naraz tyle gości, ile ich nigdy jeszcze nie było.
Oprócz Stanisława, który długo chmurny się przechadzał, reszta osób, nie wyjmując pana Teofila nawet, byli w najwyśmienitszym humorze. Prawda że pan Bal podwójnie rad z takiego końca pojedynku i początku przyjaźni, przyjął swych sąsiadów co się nazywa od serca. Wkrótce kobiety musiały wyjść, by gospodarz pozamykawszy drzwi, poił ich do upadłego z tą natarczywością polską, która gotowa na kolanach domagać się spełnienia kielicha. Nikt nie odmawiał prośbom i o północy, gdy podano wieczerzę, tylko Jaś Pancer i Stanisław do niej zasiedli, jeden że mógł pić ile mu kazano, drugi że nic nie pił.