się na widoczne niebezpieczeństwo. Zgodziła się więc na propozycyę i oddała swe mieszkanie, oraz swoje siły na usługi naszemu towarzyszowi. Dla niego pomoc ta była bardzo cenną. Mieszkanie państwa Z* znajdowało się w dużym murowanym domu, gdzie się mieściło kilka rodzin urzędniczych, więc samo miejsce było swego rodzaju „tabu“ dla zielonych, a w dodatku towarzysz X. mógł używać nieraz pomocy pani Z*, a przez nią i jej męża, dla osłony poważniejszych transportów w głąb kraju.
Jeden z towarzyszów, który brał udział w przewiezieniu takiego poważniejszego transportu, opisywał swoje przejścia w tym wypadku w następujący sposób.
∗
∗ ∗ |
— Miałem przywieźć do Warszawy świeży numer „Przedświtu“, mniej więcej dwa pudy bibuły. W tym celu musiałem jechać do miasteczka, oddalonego od granicy o kilka mil, gdzie towarzysz X. miał mi oddać już przetransportowany „Przedświt“. Randka miała nastąpić u jakiegoś znajomego X. Przyjechałem szczęśliwie, zastałem X, lecz bibuły nie było.
— Nie przywiozłem nic — oświadczył mi X — bo mam na myśli coś większego. Dzisiaj pod wieczór oczekuję czcionek dla naszej drukarni, więc dobrze byłoby, gdybyś zabrał wszystko odrazu — czcionki i „Przedświt“.
— Ależ do dyabła — zaprotestowałem —