w kieszeniach od palta biły po biodrach, na nierównej ścieżce pomimo ostrzeżeń przewodnika raz po raz wpadałem na pień lub kamień. Odetchnąłem więc lżej, gdy, zlany potem, wszedłem za moim przewodnikiem w wązką uliczkę miasteczka — byliśmy prawie u celu.
— U pani Z. świeci się — mówił X., wskazując na okno na pierwszem piętrze, z którego płynął łagodny blask na uliczkę. Chwała Bogu, pan Z. już się położył. Bylibyśmy zmuszeni w przeciwnym razie chodzić tu i czekać. Raz tak obładowany czekałem pół godziny, myślałem, że mię dyabli wezmą.
— Czemu nie wchodzisz przy nim, przecie go znasz?
— A bibuła, która ci zewsząd sterczy, a służąca, która nim się pan nie położy, nie usunie się z mieszkania! No, teraz cicho, możliwie cicho! — szepnął mi, wchodząc na schody. — Nie stukaj butami!
To drapanie się na schody, stąpanie na palcach nóg, z ciężarem w kieszeniach i ze strachem w duszy, że się skądś wyłoni ktoś z mieszkańców domu — było chyba najprzykrzejszem przejściem, jakie miałem w życiu. Drewniane schody w dodatku skrzypiały od czasu do czasu. Człowiek-by chciał, by w tym czasie grzmiało na dworze, wyła zawierucha i zagłuszała te nieznośne skrzypnięcia.
— Za kogoby nas wzięto — myślałem — gdyby tak nas kto zoczył wkradających się, jak złodzieje, do cudzego domu. I ten człowiek przebywa tę drogę kilka razy na tydzień.
Strona:PL Józef Piłsudski-Walka rewolucyjna w zaborze rosyjskim część I.djvu/078
Ta strona została uwierzytelniona.