rozczulał wspomnieniami o dalekiej, zauralskiej wiosce. Wreszcie zapytałem go o służbę. Okazało się, że mój zielony wojak skończył swe godziny służbowe na stacyi wileńskiej i jedzie na odpoczynek zasłużony do koszar, zbudowanych przy następnej stacyi.
— Cóż ty robisz na stacyi wileńskiej — pytałem. Pilnujesz czego, czy pracujesz tam?
— Jaka tam praca! — odparł pogadliwie żołnierz — stoję jak głupi, nuda śmiertelna, oczy wybałuszysz na tłum, że spać się chce.
— A pocóż ciebie tam stawią? przecie nie po to, byś na ludzi patrzał.
Żołnierz śmiał się i robił do mnie filuterne oczy.
— Nie, nie patrzeć! Kontrabandę łowim, ot co. Kontrabandę, panie. — My — straż pograniczna.
— Jaką kontrabandę? Skąd się ona tu weźmie, kiedy granica daleko.
— Widocznie jest — odparł z filozoficznym spokojem żołnierz — jest, kiedy nas naczalstwo stawi, żeby ją łapać.
— Jakżeż ty, chłopcze, poznasz, kto tę kontrabandę wiezie, czy wam może dają znać o tem, że kontrabanda idzie.
— Nie, my nic nie wiemy! Ot, stoisz, stoisz i z nudów do kogokolwiek przystąpisz — pokaż pan rzeczy. Do pana jakiego, naturalnie, wstyd i podejść, ale do żyda, czy tam naszego brata, chłopa, to czemu nie. Ale naczalstwu tego mało. Oj! źle bywa, gdy nasz komendant na stacyę przyjdzie. Stanie sobie
w kącie, a oczami tak świdruje, ciągle mruga
Strona:PL Józef Piłsudski-Walka rewolucyjna w zaborze rosyjskim część I.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.