do nas, by do kogo się zbliżyć, a zawsze czort wybierze jakiego pana, do którego nam, chłopom, straszno i zagadać. Po co to, nie wiem. Pewnie potrzeba, kiedy naczalstwo tak każe — uspakajał się po chwilowym gniewie na narażającego go widocznie na przykrość komendanta.
— A czy ty wiesz, co to jest kontrabanda? — pytałem.
— Co z zagranicy bez prawa wiozą, wiem — odpowiedział z dumą żołnierz.
— A jak ty odróżniasz rzeczy zagraniczne od krajowych? — pytałem dalej.
— No! Jak bez plomby co jest, albo napis nie rosyjski, albo dużo książek — plątał zakłopotany żołnierz, najwidoczniej w świecie nie zdający sobie sprawy z tak mądrych rzeczy.
— A czytać przynajmniej umiesz? — pytałem rozśmieszony naiwnością syna pól i stepów zauralskich.
— Nie bardzo! Uczą nas, ale to trudna sprawa. U nas we wsi w naszej gubernii szkół mało. Od naszej wsi szkoła o dziesięć wiorst (wiorsta trochę więcej, niż kilometr).
— Więc jakże? — pytałem. — Otworzą ci walizkę, spojrzysz i co?
— Jak co nowego i bez plomby, albo butelka bez napisu, książki, tak ja do naczalstwa. Książki — tak żandarm, na to on uczony! Inne rzeczy — tak nasze naczalstwo. To już ich sprawa. Mnie co! kazano, ja patrzę — mówił, spostrzegając mój uśmiech.
Strona:PL Józef Piłsudski-Walka rewolucyjna w zaborze rosyjskim część I.djvu/105
Ta strona została uwierzytelniona.