Lipy gwarzą złowieszcze: zaraz spluszczą was deszcze,
Tarabani już grom niedaleki.
Poczerniała noc blada, grom wyraźniej zagada,
Rzeka błyszczy jak szyba ze stali,
Nizka czerwień księżyca jeszcze chmury rozświéca
I na wodzie drży sznurem korali.
Aż do rzewnej nowiny rozpłakały się trzciny,
Ponad drzewa przeniosła się skarga;
Wicher wstąpił na chmury i tratuje je z góry,
Pociskami piorunów je targa.
— Krople ostre jak bicze tną ci, pani, oblicze,
Weź mój płaszcz, daj mi rękę, uciekaj —
Czy się boisz? ja stoję, ja się burzy nie boję;
Puść ich naprzód, niech biegną — zaczekaj.
Moja piękna i dzika! niema tutaj słowika
By wysłuchał mej czułej przysięgi, —
Nic nam dziś po piosence, lecz niech zwiążą nam ręce
Piorunowe błyskawic tych wstęgi.