Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/100

Ta strona została przepisana.
86JÓZEF WEYSSENHOFF

gdyby Podfilipski zdążył był założyć stajnię i stanąć, jeżeli nie urzędowo, to moralnie na czele tego ruchu.
Gdyśmy stanęli na placu, pierwszy wyścig już był „biegany“. Wracały właśnie do wagi cztery konie, pokryte pianą, uspokojone przez wysiłek. Na zwycięzcy, witanym dyskretną aklamacją członków towarzystwa, siedział karłowaty żokej, lekkiemi skinieniami głowy dziękując za pochwały. Pan Zygmunt obszedł dokoła wszystkie konie po rozsiodłaniu ich, jednemu z trenerów rzekł dwa słowa po angielsku, i ponieważ następny wyścig nie obiecywał żadnych osobliwych wrażeń, poszedł do lóż, aby przywitać się z paniami.
Dużo było pań. Podfilipski skierował się najprzód na lewo od środkowego kurytarza prawej trybuny, gdzie loże zajęte były przez najwytworniejsze towarzystwo. Trzeba było widzieć stopniowaną serję jego ukłonów, uśmiechów i uściśnień rąk. Bystry spostrzegacz, gdyby nie znał warszawskiego „towarzystwa44, mógłby ułożyć całą jego hierarchję i budżet, patrząc tylko na pana Zygmunta. Były to jednak odcienie subtelne, niedostrzegalne często dla tych, do których je stosował; można je było dopiero ocenić przez porównanie.
Pieniądzom bez nazwiska kłaniał się Podfilipski poważnie, długiem, sztywnem poruszeniem niepokalanego cylindra. Nazwisko bez pieniędzy witał ukłonem, wyrażającym jakby litosne współczucie. Dopiero gdy w jakiej loży zeszło się nazwisko z pieniędzmi i to w osobie ładnej kobiety, pan Zygmunt przesadzał się w finezjach