swego wybornego wychowania. Tam, gdzie mógł, rozrzewniał się po przyjacielsku.
— Nareszcie panią hrabinę spotykam — szukałem już w alejach — jak jasno w lożach od tej pani tualety.
Gdy nie mógł tak poufale, przystępował z pewnego rodzaju nieśmiałością. Z natury nie był ani trochę nieśmiały, przybierał tylko taki pozór, jako w danym razie właściwy: zmieniało mu się coś w twarzy, falowało w łopatkach; wydawał się niepewnym siebie młodzieńcem; przy ukłonie, gdy mu podawano rękę, nie nakrywał głowy, lecz przekładał z prawej ręki do lewej swój niepokalany cylinder. Nie było w tem jednak serwilizmu, tylko jakiś szczery ton admiracji, sympatycznie ujmujący.
Tak pan Zygmunt umiał oddawać każdemu, co się należy.
Z mężczyznami załatwiał się prościej; cieniował także swą przyjaźń i poufałość, nie bez uwagi na wyżej przytoczone względy, ale z mniejszem wykończeniem.
Podczas drugiego wyścigu, który go nie zajmował, Podfilipski zwrócił się do lóż prawych, mniej wykwintnie obsadzonych. Było tam jednak jeszcze parę pań „ze świata“, nadąsanych widocznie, że nie siedzą w lewym szeregu. Obie, bez pytania, odezwały się do nas jednobrzmiąco:
— Przyjechałam wczoraj (druga rzekła: niedawno) i nie mogłam dostać porządnej loży.
W tym rzędzie były też panie „z miasta“, wcale nie nadąsane, bawiące się wybornie, uśmiechnięte, niektóre
Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/101
Ta strona została przepisana.
ŻYWOT I MYŚLI PODFILIPSKIEGO87