Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/103

Ta strona została przepisana.
ŻYWOT I MYŚLI PODFILIPSKIEGO89

było prowadzić u pyska. Jedna drobna klacz gniada szła zupełnie spokojnie. Gdy zdjęto z niej kapę, wstrząsła się tylko i parsknęła, zwracając suchą, mądrą głowę w stronę siodłającego masztalerza, jakby chciała zapytać, kto na niej pojedzie.
Wsiadł na nią żokej Dent. To dobrze.
Podfilipski rozpytał się, czy klacz jadła dziś, jak należy, dowiedział się, że tak, obrzucił ładne zwierzę przyjaznem spojrzeniem i rzekł do mnie półgłosem:
— Według wszelkiego prawdopodobieństwa Iris weźmie. Spójrz pan na nią, co to za nerwy; spokojna, jak owca, a każdy muskuł naciągnięty. Bardzo wysoka krew, trening zagraniczny, nic tłuszczu. Jeżeli pójdzie z miejsca pod Dentem, a tamci zaczną manewrować, wygra napewno. Brak jej trochę finish’u, ale klacz silna, płuca doskonałe — duża klasa.
— To ja postawię na nią kilka groszy — rzekłem znęcony, bo widziałem, że mało kto za nią się zakładał.
— Ja nigdy nie radzę, ale sam za nią trzymam.
Poszedłem spiesznie do totalizatora i zdążyłem jeszcze wziąć parę biletów.
Stanąłem znowu obok pana Zygmunta na trybunie członkowskiej. Niedługo czekaliśmy na rozpoczęcie biegu. Ozwał się dzwonek — start udał się odrazu. Bieg szedł od stajen, raz wokoło. Ujrzeliśmy więc zaraz kłębek koni, który przed nami dopiero rozwinął się, mijając metę i ukazał konie w takim porządku:
Przodem ponosił jakiś kasztan, piłowany niemiłosiernie przez żokeja, nie mogącego mu dać rady. Tuż za