Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/104

Ta strona została przepisana.
90JÓZEF WEYSSENHOFF

nim szła Iris, położona wybornie w cuglu, pochylając nieco lewe ucho ku środkowi hipodromu; tułów jej nie falował wcale — sunął, a żelazne nogi wybijały sprężysty, pośpieszny rytm prawdziwym heksametrem.
Iris szła klasycznie: cała jej postać i oko wyrażały szlachetną dumę, poczucie obowiązku.
— Doskonale! — mówił pan Zygmunt — ten fryc będzie jej wiatr przecinał aż do pierwszego skrętu, a na pół mety Dent ją wypuści i nasza Iris przyjdzie.
Jakby Podfilipski kierował skrytym mechanizmem, posuwającym konie — rzeczywiście, przy pierwszym zakręcie toru, przodujący kasztan zatoczył tak duży łuk odśrodkowy, że Iris, trzymana tuż przy barjerze, wyprzedziła go odrazu i szła teraz na czele, o kilka długości przed resztą koni. Od pół mety zaczęła się właściwa walka. Widocznie Dent puścił cugle, bo dzielna klacz położyła się całym tułowiem poziomo i mknęła pełną szybkością, nie tracąc nic ze swego wysunięcia się naprzód. Kłębek koni za nią wydłużał się, jeden tylko duży skarogniady koń pozostawał wciąż drugim.
— Kto jest drugim za Iris? — spytałem pana Zygmunta.
— Ferment. Niezły koń, ma długi skok — a przytem Iris niesie nadwagę, jako zagraniczna.
Przy ostatnim skręcie Ferment zbliżył się, chociaż Iris nie opuściła ani na łokieć barjery. I od dystansu rozpoczął się jeden z tych biegów efektownych, roznamiętniających, przy których publiczność krzyczy, biegnie, popędza, bierze ciałem i duszą udział w wyścigu.