Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/107

Ta strona została przepisana.
ŻYWOT I MYŚLI PODFILIPSKIEGO93

Dalszej rozmowy nie dosłyszałem, bo ci panowie wzięli się pod ręce i odeszli w innym kierunku. Spierali się często, ale i lubili. Podfilipski umiał zachować umiarkowanie w żarcie, był też Granowskiemu potrzebny i nawzajem go potrzebował. Prowadzili nawet na współkę różne interesy. Oprócz pieniędzy, każdy z nich przynosił do współki coś indywidualnego: jeden — nazwisko dużo głośniejsze od Podfilipskich (bo tylko biegli w heraldyce i genealogji wiedzą o „starożytnej znaczności“ Podfilipskich), drugi dawał swą zręczność i doświadczenie finansowe.
Dzień, o którym piszę, należał do najwspanialszych dni wyścigowych ostatnich czasów pod względem świetności towarzyskiego zebrania, obrotu totalizatora i wypadków na torze. Nie mówiąc już o drugich miejscach, zajętych przez tłum sportsmenów minorum gentium, którzy, z powodu święta i pogody, przyszli piechotą, albo przyjechali tutaj tramwajami, główne zagrodzenie zapełnione było prawie, jak sala balowa. Loże przepełnione były wystrojonemi kobietami. Przechadzało się też sporo kobiet. Miejscami cylindry, zbite w zwartą kupę, przypominały pola wyścigowe paryskie. Około totalizatora tłum był oryginalniejszy, ubiory rozmaite. Stwierdzało się wogóle obecność wszystkich prawie znajomych twarzy, nawet niespodziewanych tutaj.
Wszędzie kręcił się też Fred Zbarazki. Skoro ukazywał się na widocznem miejscu, otaczali go znajomi z najrozmaitszych światów: salonowego, sportowego, knajpowego i innych. Ciągnęli nawet za nim, jak ogon