Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/108

Ta strona została przepisana.
94JÓZEF WEYSSENHOFF

za kometą. Ale on często dawał nurka w tłum i nagle spotykało go się rozmawiającego na uboczu z jakąś jaskrawą parasolką. Znikł znowu — aż wraca już z przeciwnej strony, asystując paniom, które wyszły z lóż, aby się przyjrzeć siodłaniu koni. Jego długa, zręczna sylwetka miga po rozmaitych miejscach i wszędzie wywołuje zalotne uśmiechy kobiet, przyjazne mężczyzn.
Podfilipski nie towarzyszy mu dzisiaj, nie chce należeć do ogona komety — spotkają się wieczorem.
Przed jednym z następnych biegów odszukałem znowu pana Zygmunta, aby go zapytać, czy warto co postawić na Nikanora.
— Koń jest najzupełniej pewny — odpowiedział mi — ale cóż pan może wygrać? Nikanor jest faworytem nawet tych tam panów.
Wskazał laską przez ramię na środek pola.
Nikanor, ogier złoto-gniady, szedł do walki z fantazją. Pyszne, duże zwierzę, jednym ruchem głowy naprzód ściągało prawie z siodła wątłego żokeja, a rzutem wbok ciskało, jak piłką, prowadzącym go masztalerzem. Po wejściu na tor w kilkunastu skokach odsądził się odrazu od mety, jakby dla pokazania galopu trybunom, poczem uspokoił się i stanął na miejscu startu.
Znowu dzwonek oznajmił, że konie ruszyły. Biegano dwa razy wkoło, chodziło więc o to, żeby koni nie zmęczyć przedwcześnie. Pierwszy raz przeszły przed celownikiem dużym galopem, gdyż Nikanor, choć trzymany z całych sił, przyspieszał szybkość ogólną. Szedł trzeci,