Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/111

Ta strona została przepisana.
ŻYWOT I MYŚLI PODFILIPSKIEGO97

Coś w rodzaju tych uwag powiedziałem Podfilipskiemu przy wyjściu z wyścigów. Odpowiedział mi z uśmiechem:
— Pan by może napisał coś wierszem o śmierci Nikanora? Niech się pan przyzna, że serce w panu „wzbiera falami poezji“, jakby to powiedział jaki wierszopis warszawski. Mówiąc serjo — szkoda Nikanora. Wypadek jest dość pospolity, bo pamiętam już z pięćdziesiąt takich złamań nóg w płaskim biegu — jednak Nikanor był jednym z naszych wielkich koni. Dzisiaj nie tęgo był jeżdżony: żokej siedział na nim niespokojnie i pozwalał mu ciągle zmieniać nogę. To są szczegóły dnia dzisiejszego. Ale z tem wszystkiem cieszę się, że pan się zapalił trochę do naszego sportu. Jest to najbardziej wydoskonalony, można powiedzieć — najszlachetniejszy sposób zabawy, — a ostatecznie zabawa jest celem życia. Powie mi tam jakiś naiwny moralista: praca. Wcale nie. Nawet w pierwotnej filozofji — w biblji — praca jest nazwana przekleństwem życia. I każdy to wie, że praca jest nakręcaniem machiny życiowej, a zabawa — samą jej funkcją i przeznaczeniem. Każdy tak czuje, tak działa, ale rzadko kto zda sobie jasną sprawę z własnego postępowania.
Weszliśmy w środek hipodromu, gdzie czekała nasza dorożka. W tej chwili zobaczyliśmy brek Freda, przez niego samego powożony, wynoszący się pełnym kłusem ku oddaleńszym ujściom pola wyścigowego. Obok niego siedziała pani Darnowska, a w pudle z tyłu, pani Malwina i furman.