Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/114

Ta strona została przepisana.
100JÓZEF WEYSSENHOFF

koniki już gorsze — za dwa procent. No, żona tam i córka to wogóle „żaden interes“.
— Czy on bierze takie procenty?
— Nie. Zwykle bierze większe.
— Jednak założył tę kasę emerytalną dla robotników, która go sporo kosztowała.
— Miał z czego.
Teraz przejeżdżał pan ***, sam jeden w dorożce. Podfilipski szepnął mi coś o nim, ale tym razem zaśmiałem się.
— Ależ, panie Zygmuncie! nie jesteśmy przecie na przeglądzie kandydatów na Syberję lub do domu poprawy! Co pana dziś ukąsiło?
— Widzi pan — odrzekł — to jest zabawne wiedzieć wszystko o wszystkich. Naprzykład ten pan. Gdybym nic o nim nie wiedział, nie istniałby wcale dla mnie. A ponieważ wiem, patrzę na niego i myślę: a wiec tak wygląda — no i zajmie mi to pół minuty. Dajmy im zresztą pokój, skoro pana to gorszy.
Wpatrzył się bystro w nadjeżdżający powóz i zawołał:
— O! państwo Kostkowie!
Pani Eliza, w ciemnej aksamitnej sukni, przybranej sobolami, promienna matową białością twarzy i ożywieniem oczu, jak za dawnych czasów, siedziała w otwartym powozie obok męża, który trochę utył i spoważniał.
Wykonaliśmy obaj ogromną owację. Ja chciałem wyskoczyć z dorożki, ale wstrzymał mnie Podfilipski.
Ledwośmy ich minęli, zaczął swoje uwagi: