Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/122

Ta strona została przepisana.
108JÓZEF WEYSSENHOFF

— Skąd ty masz tę obrączkę, pyta i wytrzeszcza na tamtego swe namiętne oczy, które państwo znacie. A tamten odrzuca połę od surduta i zakładając wielki palec na kamizelkę, mówi:
— Dała mi to na amulet jedna śliczna kobietka.
— A czy jest w środku data?
— A tak — jest data — w tej dacie właśnie jest siła amuletu.
Naturalnie, obrączka była ta sama.
— No i cóż — zapytał Granowski — rzucili się na siebie jako dwa jelenie na rykowisku?
— Gdzie tam — odpowiedział pan Zygmunt — rzucili się sobie ze łzami w objęcia, przyczem Don Kiszot, jako wyższy, napłakał w kamizelkę tamtego, a znów tamten nie wiem co już mu tam zamoczył...
Ściany Ustronia, posłyszawszy nareszcie coś zwykłego i swojskiego, odpowiedziały sympatycznem echem.
— To mnie samemu coś podobnego się zdarzyło — rzekł Granowski. — Onego czasu, kiedym jeszcze nie był żonaty, dostałem od bardzo ładnej aktoreczki w Wiedniu pantofle; ale nie takie pantofle, wyszywane w paciorki i niezapominajki, tylko doskonałe pantofle z miękkiej skóry, podszyte zamszem. Miały jedną oryginalność — czerwony obcas. No, więc bardzo ci dziękuję, moja... tak a tak — i noszę sobie te pantofle. Aż przychodzi do mnie raz rano Sigi Hohensteg, wiecie? ten Hohensteg-Wildstein, co to się nawet ożenił z kuzynką twoją, Henryku. A był to swego czasu straszny... jak to tutaj powiedzieć?... wielbiciel płci nadobnej. —