Siedzę więc sobie rano w pantoflach, a ten przychodzi. Patrzy na moje pantofle, łapie mnie za nogę, zdziera pantofel i ciska o ziemię:
— Donnerwetter! co to za bestje te kobiety! Zostawiłem u kilku nowiuteńkie takie pantofle, bo w innych chodzić nie mogę, a tu już drugą parę spotykam po ludziach!
— Haha! — zaśmiał się krótkim, nerwowym śmiechem Fred Zbarazki, rozwierając nozdrza — toś i ty chodził w pantoflach Hohenstega? Kto w nich nie chodził!
— To już chyba inne, w których ty chodziłeś, mój Fredzie.
— Są widać całe pokolenia pantofli Hohenstega — odezwał się sentencjonalnie Podfilipski.
Mężczyźni wpadali w werwę, a panie poczęły dla proporcji rozmawiać między sobą, chociaż słuchały jednem uchem lekkich anegdot. Nawet pani Granowska śmiała się szczerze, mrużąc bardzo duże, wesołe oczy i pokazując białe zęby. Dwie inne panie uznały za stosowne spoważnieć. Najmniej bawili się oboje Kostkowie. Pani Eliza patrzała roztargnionem okiem na opowiadających, bez uśmiechu; raz nawet skrzywiła się nieznacznie podczas anegdoty Podfilipskiego.
Granowski, który mimo swe okrągłe pozory dobrego chłopca jest bardzo wytrawnym światowcem, zmienił kierunek rozmowy przez toast zręcznie wzniesiony:
— Nie proponuję tu, w Ustroniu, pić za zdrowie państwa Kostków, których tak miło nam oglądać znowu
Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/123
Ta strona została przepisana.
ŻYWOT I MYŚLI PODFILIPSKIEGO109