Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/127

Ta strona została przepisana.
ŻYWOT I MYŚLI PODFILIPSKIEGO113

— Dobrze — będę poważny. Proszę panów — rzekł, zwracając się ruchem mistrza ceremonji do muzyki — zagrać nam kontredansa. Pierwsza figura — la poule!
Fred tańczył z panią ***, ładną blondynką, naprzeciw Kostki z panią Granowską. Wysunął szyję z kołnierza i unieruchomił ją w położeniu pochylonem naprzód; tańczył przytem, jakby był z drewna, poruszanego przez mechanizm.
— Fred! tańcuj przyzwoicie! — odezwała się znowu pani Granowska, zanosząc się od śmiechu.
— Jakże mam tańcować? — rzekł Zbarazki, zatrzymując się. — Tańczę po angielsku, kiedy nie wolno po francusku — muszę być sztywny.
Pozostał więc przy swym „angielskim“ sposobie, ozdabiając go od czasu do czasu jakąś niespodziewaną pozą. Aż przy szóstej figurze nie wytrzymał i, zachowując niby sztywną pozę, począł drgać, skakać, wyłamywać w takt galopady nogi, ręce i palce. Wpadał rzeczywiście w „charakter“. Ale skoro tylko panie przestały śmiać się, i on przestał, zakomenderował koło i zakończył.
Zagrano jeszcze walca, potańczono trochę — i urwało się. Panie, zapłonione od ruchu, uciekły do pokoju, bo bądź co bądź noc była wrześniowa.
— Co to jednak jest Warszawa, — mówiła pani Eliza — jakie ognisko wesołości! Zdaje mi się, że od pięciu lat pierwszy raz tańczę, a jestem tu dwanaście godzin.