— Ee, gdzież tam! A prawda, zajmujesz się literaturą — to bardzo dobrze, tylko słyszałam, że w tem, co piszesz, duch jest niezupełnie prawdziwy... Ale co słychać w świecie?
— Nic. Są wyścigi.
— Tak, wyścigi były zawsze, ale po wyścigach, za moich czasów, nie jeździły panie do karczem, nie piły, nie tańczyły i jeszcze Bóg wie co... Doprawdy, co się teraz dzieje!!
— Nic się nie dzieje, proszę pani. Jedliśmy obiad w restauracji.
— Jakto? byłeś w tem Ustroniu?
Podniosła się nawpół w fotelu, utkwiwszy we mnie oczy błyszczące wśród zwiędłej twarzy, jak kagańce na płycie z szarego kamienia. Pomyślałem, że zostanę usunięty z tego salonu i, uprzedzając nakaz, szukałem kapelusza. Ale wybuch wziął obrót dla mnie niespodziewany.
Głos pani Odęckiej zmiękł, jakby połknęła karmelek od kaszlu. Sadowiąc się napowrót w fotelu, rzekła:
— Dobrze — to się nareszcie dowiem wszystkiego. Więc któż tam był?
— Ach było kilka osób.
— A widzisz, że nawet wymienić nie chcesz! Ale ja wiem: byli Granowscy, Kostkowie, Alfred Zbarazki — no i była ta lafirynda.
— Kto taki?
— A czy ja wiem, jak one się tam nazywają? jakaś taka pani — rozumiesz? I to razem z pierwszemi nazwiskami w kraju! Doprawdy, ten świat się zapada!
Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/133
Ta strona została przepisana.
ŻYWOT I MYŚLI PODFILIPSKIEGO119