— A! witam pana. Cóżeście wy, na Boga, wyprawiali w tem Ustroniu? Trzeba to jakoś zamaskować, bo całe miasto się trzęsie. Trzeba się porozumieć i opowiadać jedną złagodzoną wersję. Opowiedz mi pan pokrótce, co tam było?
— Nic nie było. Zjedliśmy obiad. Szczegóły doda pani Odęcka, z którą od godziny o tem gadam.
I brałem już za klamkę, kiedy Łatacki osadził mnie na miejscu jednem ciekawem słowem:
— No, a te włosy?
— Co?
— Opowiadają, że mierzyliście, kto ma dłuższe włosy, pani Eliza, czy Darnowska...
— I pan wierzy temu?
— Jakże nie mam wierzyć, skoro wszyscy mówią.
— W takim razie do widzenia panu.
Łatwo powiedzieć do widzenia Łatackiemu, ale nie wieści gminnej, czyhającej z każdej znajomej twarzy w formie zapytania, oburzenia lub cichej nagany. Kiedym nad tem rozmyślał, spotkałem nagle w bramie Podfilipskiego i rzuciłem się ku niemu:
— Ach, panie Zygmuncie, żeby pan wiedział, co rozpowiadają o naszem Ustroniu! Trzeba tu coś poradzić, — pan wynajdzie sposób.
Podfilipski był poważny. Nachylił trochę głowę, i, oparty o laskę, rzekł:
— Trudno tu poradzić. Stało się. Ja zawsze mówiłem, że takie licencje mogą się nie udać, zwłaszcza w Warszawie.
Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/136
Ta strona została przepisana.
122JÓZEF WEYSSENHOFF