Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/140

Ta strona została przepisana.
126JÓZEF WEYSSENHOFF

Gdy pan Szreński wpadnie w ferwor, nie łatwo z nim sobie poradzić. Zaczęła mnie jednak korcić ta napaść na grupę, do której i on i ja pod wielu względami należeliśmy, więc wtrąciłem zjadliwie:
— Jednak szanowny pan widuje tych ludzi często, ostatecznie nawet z nimi żyje i dla nich pracuje.
Szreński spojrzał teraz na mnie raczej smutnie, niż groźnie i odrzekł spokojnie:
— Gdziem się urodził, żyję i służę. Ale nie przeto mi jest dobrze i wesoło, że widzę około siebie degenerację klasy, która ma, jeżeli nie prawo, to największą łatwość przodowania w społeczeństwie. Nigdy jeszcze wyższe towarzystwo w Warszawie nie było tak marne. Długo żyję, znam kilka pokoleń i mówię z głębokiego przeświadczenia. Nie ja będę na starość tromtadratą; wierzę mocno w hierarchję i w prawa najlepszych. Rząd nie należy do tłuszczy, ale do wyboru ludzi; jeżeli gdzie jednak ten wybór przestarzał, zmarniał i spaczył się, nietylko potrzeba zastąpić go innym, ale koniecznie zastąpią go inni. U nas nie chodzi przecie o oligarchję, ale choćby o przedstawicielstwo społeczeństwa. To przedstawicielstwo nie istnieje dzisiaj w Warszawie, a jeżeli istnieje, to obok grupy, mającej do tego pretensje.
Odrzekłem, że złożyło się na ten stan rzeczy wiele czynników historycznych; wyraziłem też rozczarowanie, że człowiek, który tak wybitnie należy do grupy zachowawczej, rekrutującej się w sferach, o których mowa, tak surowo te same sfery, czyli nas wszystkich sądzi. A przytem, że tak drobny fakt był powodem...