Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/147

Ta strona została przepisana.
ŻYWOT I MYŚLI PODFILIPSKIEGO133

— Wolę już, że się nie poczuwa. To nieszczęście mego życia ten człowiek! Nieboszczka mama miała słuszność, odradzając mi. Podobał mi się, bo pięknie mówi, bo miał mi otworzyć świat. Teraz porzucił mnie zupełnie i ani dba o mnie — tyle, że noszę jego nazwisko. Ale to niedobry człowiek.
Przeszedł ją dreszcz i ściągnęła ramiona.
Patrzyłem na nią, jak na płaczące dziecko, a była to przecież kobieta około lat 26-ciu! Jej ładna, mała twarz, zmniejszona jeszcze przez oryginalne uczesanie włosów, zakrywające skronie i uszy, nadawała jej pozór lalki. Usta miała ponętne i niewinne zarazem: składała czerwone wargi z dziecinnym wdziękiem. Była rozrzewniająca, ale trudno ją było traktować poważnie.
Dostrzegłem w niej jednak wtedy dużo uczciwych instynktów, a nigdy wogóle nie zauważyłem złych. Więc pomyślałem, że w lalce tej jest także drobny, zastosowany do niej, ale porządny mechanizm, który można zepsuć i stłuc.
„Kobiecie odjąć trzeba indywidualność“ — stanęły mi w myśli słowa pana Zygmunta. Ale dać jej trzeba wzamian kierunek, zadośćuczynić jej choćby najskromniejszym potrzebom duchowym. Nie wątpiłem, że Podfilipski to uczyni, kiedy będzie potrzeba. Dlatego szczerze odezwałem się do pani Anny:
— Niech się pani rozmówi z panem Zygmuntem, ale na dobre. Trochę stanowczości.
— O, ja mu przecie mówię wszystko, tylko cóż on może poradzić? Jedynie, coby mógł, gdyby chciał...