Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/149

Ta strona została przepisana.
ŻYWOT I MYŚLI PODFILIPSKIEGO135

obiad... Zrobiłam głupstwo. Żebym to ja mogła zawsze kogoś się poradzić! Wyczerpałem już wszystko, com umiał i mógł powiedzieć pani Darnowskiej. Biedna kobieta uspokoiła się nieco aż do przyszłego jakiegoś starcia z życiem, które nie zawsze głaszcze, często zaś pokazuje pazury. A Falbanka nie miała do walki z życiem żadnych narzędzi obrończych: ani zębów, ani pazurów. Zęby jej białe, paznogcie różowe nie należały też do rzędu tych fatalnych kobiecych wdzięków, któremi świat podbijała Kleopatra. Przed burzą życiową i przed męską silniejszą wolą, otulała się skrzydłami i mrużyła oczy. Ten sposób obrony nie zawsze i nie wobec wszystkich wystarcza.
Późny, a dopiero wieczorem spotkałem Podfilipskiego. Niezmiernie ciekawy byłem wiedzieć, jak się zachował wobec plotek o Ustroniu i zapytałem go o to.
— Zachowałem się rozmaicie — rzekł pan Zygmunt wymijająco. — W tem właśnie sztuka, żeby z każdego zdarzenia, z każdego postawionego kroku wyciągnąć korzyść, a jeżeli krok jaki był fałszywy, sprostować go.
— Ale pan sprostował i fakty?
— Nie wszędzie, bo nie wszędzie zachodziła potrzeba.
— Niechże mi pan to objaśni dla mojej nauki.
— Skoro pan tak mówi i wyzywa moją manję, powiem panu to, czegobym może nie powiedział innym, gdyż nie należy odsłaniać wewnętrznego mechanizmu swych działań.
Przewidziałem zaraz, że powstaną krzyki na naszą wyprawę, a to z powodu nieostrożności Freda, nie-