Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/151

Ta strona została przepisana.
ŻYWOT I MYŚLI PODFILIPSKIEGO137

— Trzeba to umieć — rzekł. — Odęckiej dałem najprzód do zrozumienia, że jej informacje nie pochodzą z wielkiego świata, ale z gminu. Przeprowadziłem to delikatnie, żeby jej nie obrazić: „Tym szczegółom pani prezydentowa, naturalnie, wierzyć nie może, bo to nie jest dla nas, nie dla Granowskich, nie dla Wegdamit-Odęckich, Zbarazkich — to dobre dla ulicy.“ — Rozumie pan? — Poczem dowiodłem, że cały ten obiad byłby osłonięty należytą przyzwoitością i powagą, gdybyśmy mieli pomiędzy sobą szanowną matronę, której obecność usunęłaby możliwość wszelkiej obmowy: „O, gdyby naprzykład pani zechciała z nami być...“ Jednem słowem — zaprosiłem ją na obiad po obiedzie i tak babę ugłaskałem, że ledwo nie pobłogosławiła mnie swym pocałunkiem. Prosiła, żebym do niej wracał jak najczęściej. Zgaduje pan, żem przyrzekł.
— Nie można było zręczniej postąpić — rzekłem uradowany, — ale jak pan sobie poradził z panem Szreńskim?
— To zupełnie co innego. Czy pan u niego był?
— Byłem w pół godziny po panu.
— To zupełnie co innego — powtórzył pan Zygmunt. — Ze starym Szreńskim miałem dyskusję zasadniczą.
— Dobrze, ale z jakiego tonu?
— Z jakiego tonu? Z jego tonu. Nie przypuszcza pan zapewne, abym ze Szreńskim mówił tak, jak z Odęcką. Nie wdawałem się w szczegóły, wystrzeliłem tylko parę pocisków z jego własnego arsenału, wybie-