Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/158

Ta strona została przepisana.
144JÓZEF WEYSSENHOFF

— A ona już wie o tem?
— Nie. Bo, gdyby przypadkiem — czego nie przypuszczam — Tomaszowie nie chcieli jej wziąć, a ja byłbym już jej otworzył tę widownię, znowu zaczęłyby się lamenty, nieutulone płacze. Dlatego proszę w przypisku o odpowiedź telegraficzną, niby z powodu jej projektów. Radbym z tem skończyć, bo przyznam się, że mi już trochę cięży ta opieka. Ja mam mnóstwo interesów, a tu albo list desperacki, albo, gdy przyjdę, jakieś wymówki, czarne spojrzenia w przyszłość. Zresztą, ma ona słuszność: majątek się kończy — no, toby tam była jeszcze najmniejsza rzecz — ale to stanowisko żony bez męża, nie widującej nikogo, oprócz mężczyzn... Ja się nie usuwam od pewnej opieki, jednak rozumiem, że u Tomaszów będzie jej lepiej, spokojniej.
Wtrąciłem nieśmiało zdanie:
— Wszystko byłoby dobrze, ale jeżeli Tomaszowie dowiedzą się?
— O czem?
— Ja sam dobrze nie wiem, o czem — pan to musi wiedzieć.
— Ja tylko wiem, że Falbanka jest najlepszem stworzeniem w świecie. A co do jakichś przesądów o gniazdach rodzinnych i mniej rodzinnych, o stanowiskach wyraźnych lub niewyraźnych — to są frazesy. Wszystkie kobiety są równe, z przekonań o równości ludzi to jedno wyznaję (c’est la seule de mes convictions égalitaires). Przytem Tomaszowie siedzą w zapadłym kraju i nie słyszą warszawskich plotek. A gdyby kiedy co