zaszło, to cóż Falbanka na tem straci? Wróci z Cisowa z pewną „aureolą pracy“. Takby to naprzykład powiedział Tomasz.
— Ciekawy jestem bardzo — odrzekłem.
— Ponieważ pana to zajmuje, doniosę o rezultacie.
— Niech pan nie zapomni.
— Ja? — ja nigdy o niczem nie zapominam. Jak jabym podołał wszystkiemu, gdybym nie miał pamięci?
Rzeczywiście, w parę tygodni później rzekł mi pan Zygmunt z miną zadowoloną:
— Przynoszę panu wiadomość o Falbance. Wszystko w porządku. Otrzymałem najprzód telegram, żeby ją przysłać na oględziny. Poszedłem więc do niej i przybrałem postać uroczystą. Ona się trochę mnie boi, mam nawet na nią, zdaje mi się, pewien wpływ magnetyczny. Więc, patrząc jej prosto w oczy, mówiłem:
— Falbanko! Dawno już zajmuje mnie troska o twoje stanowisko towarzyskie, i przekładam twoje dobro nawet nad przyjemność częstego widzenia się z tobą. Tu, w Warszawie, pozycja twoja jest dwuznaczna itd., itd. — powiedziałem, o co chodzi. Zgodziła się natychmiast. Zapytała:
— A czy dziewczynki ładne?
— Ładne.
— Jak to dobrze!
Zaczęła się potem zajmować swem nowem powołaniem: