Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/160

Ta strona została przepisana.
146JÓZEF WEYSSENHOFF

— Ja przecie nic nie umiem, niczego nie potrafię nauczyć.
— Będziesz mówiła po francusku, po niemiecku — to umiesz przecie.
Jednak zakupiła cały kufer książek: gramatyk, katechizmów, wzorów kaligrafji. A potem — jeszcze jeden rys zabawny, któregom nawet po niej się nie spodziewał: zmieniła sposób czesania się. Odejmuje to oryginalności jej typowi, ale zato wygląda na lat dwadzieścia. Wzięła ze sobą najskromniejsze suknie. Jednem słowem — bawi się w nauczycielkę. To takie dziecko! Dawno nie widziałem jej tak zajętej i pracującej swym ptasim móżdżkiem.
Potem wielkie dla mnie wdzięczności, pożegnania, do widzenia — i pojechała. Jest tam już od dziesięciu dni — a ma pan tu list Tomasza, który dziś otrzymałem.

Kochany Zygmuncie!

Zawsze wiedziałem, że jesteś uniwersalny, ale twoje talenty pedagogiczne nie były mi dotychczas znane. Dowiodłeś ich, przysyłając nam panią Darnowską, za którą wszyscy Ci dziękujemy. Zgadujesz łatwo, że mnie odrazu się podobała, bo wygląda, jak osierocony elf. Ale kobiety mają czasem sympatje dla sierot, a dla elfów — żadnych; więc Alince wydała się załadną. Po pierwszym obiedzie, przy którym pani Darnowska ledwo się ośmieliła, na moje kategoryczne żądanie, przyznać, że wiejska pieczeń twardsza jest od warszawskiej, — Alinka wzięła ją na zasadniczą konwersację, w której