spełnia jakieś obowiązki — i wszystko dobrze: znowu śpiewa i cieszy się, że żyje. Ciekawym jednak ją zobaczyć po tej kuracji w Cisowie.
— Kuracja — rzekłem — przejdzie, mam nadzieję, w stały sposób życia. Cóż ona ma lepszego i uczciwszego do roboty? Chyba że zatęskni do podróży, do ruchu, do zbytku, no i do opiekuna?
— Może i zatęskni? — odezwał się pan Zygmunt głosem nie tak stanowczo dźwięcznym, jak zwykle, zapatrzony przez chwilę w próżnię.
Czyżby i on? — pomyślałem sobie — czyżby ten stoik, przyzwyczajony do regulowania życia według zasad, ostatecznie wyrobionych, nie żałujący nigdy postawionego raz kroku — mógł tęsknić?
Posądzenie moje nabrało jeszcze więcej prawdopodobieństwa, gdy pan Zygmunt odetchnął głęboko, wyprostował wyniosłą postać, nadął policzki i, chociaż nie palił cygara, wypuścił z ust niby kłęby niewidzialnego dymu...
Tak — było to westchnienie.
Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/163
Ta strona została przepisana.
ŻYWOT I MYŚLI PODFILIPSKIEGO149