nych głów i wyciągniętych dłoni, wchodził biedny jubilat, blady, jak chusta, ściskany, ściskający, chory ze wzruszenia, oparty na dwóch omszałych karjatydach naszego piśmiennictwa.
Zaczem wszyscy siedli, i my zajęliśmy umówione miejsca. Naprzeciwko nas, po chwili wahania, zasiadł ów chudy, barczysty Litwin i, przeżegnawszy się, zaatakował poważnie przekąski. Wyglądał dziwacznie w źle zrobionym, starożytnym surducie, wobec wytwornej postaci pana Zygmunta i prawie równie strojnych, choć nieco pospoliciej wymuskanych, dwóch „nowożytnych“ najlepszego gatunku. Ten kąt sali był jakby oprawiony w ateński portyk: opodal szemrał lud rozliczny, a u samego progu siedział barbarzyniec i pasł się.
Mimo że zebranie było bardzo różnorodne, że ludzie, siedzący obok siebie, często się nie znali, powstał odrazu gwar elektryczny, przejmujący wszystkich wesołym, intelektualnym prądem. Prawie całe to grono ludzi składało się z pracujących mózgiem i nerwami. Oczekiwanie mów i toastów podniecało też ciekawość.
Jeszcze nie skończono pierwszej potrawy, gdy brzęk noża o szkło i lekkie sykanie oznajmiło pierwszą mowę. Był to głos najbliższego przyjaciela i współzawodnika jubilata.
Mówca, który sam pisał powieści, dotknął zlekka kilku pełnych wdzięku prób powieściowych jubilata, z czasów, gdy obaj — on, nieco starszy, mówca zaś młodszy — rozpoczynali trudny i niewdzięczny zawód powieściopisarski na łamach niezapomnianej pamięci dzien-
Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/175
Ta strona została przepisana.
ŻYWOT I MYŚLI PODFILIPSKIEGO161