Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/181

Ta strona została przepisana.
ŻYWOT I MYŚLI PODFILIPSKIEGO167

ności (tu kichnął). Słuchając śpiewu kapłanów, olśniony triumfalnością owacji, stoję w przedsionku i jako celnik, bijąc się w piersi, mówię: Boże, bądź miłościw...
Mówił cicho, monotonnie, z małemi wybuchami głosu.
— Brawo! — zaśmiał się Podfilipski — dalej, dalej — słuchamy cię ze współczuciem.
Tamten, rozweselony powodzeniem i winem, które popijał często, mówił w dalszym ciągu:
— Nie jako dramaturg — Panie, nie jestem godzien! — nie jako powieściopisarz — Panie, zmiłuj się nad nami! — nie jako krytyk — już grzeszyć przestałem, ale jako człowiek, siedzący w drugim rzędzie krzeseł teatralnych, na uboczu prawem, jako czytelnik cierpiący i małej wiary, śmiem drobną moją fletnię wmieszać w waszą orkiestrę. Niby brzęk osy w chórze mamutów, opiewających zasługi ichtyosaura. A ichtyosaurem ty jesteś, czcigodny jubilacie, pośredni między największą z ryb pływających po wodach literackich i najznakomitszy z pomiędzy ssących tematy swe z przedpotopowych pierwowzorów!
— Jesteś zupełnie natchniony — wtrącił Podfilipski.
— At, mówi pan i tyle tylko, że mówi...
Spojrzeliśmy wszyscy na miejsce, z którego głos pochodził. Siedział tam ów kościsty Litwin, zwijając ciągle brodę w ręku, zaczerwieniony nieco na wypukłych policzkach.
Mówca wstał z komiczną powagą i rzekł:
— Pozwoli pan, że mu się przedstawię. Jestem Delicki.