Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/187

Ta strona została przepisana.
ŻYWOT I MYŚLI PODFILIPSKIEGO173

Głos staruszka był trochę drżący, ale sympatyczny i serdecznie nastrojony.
Wszyscy podnieśli szklanki, przesyłając znaki głową i ręką do mówcy, do jubilata i między sobą.
Delicki nie wstał, jak inni, z miejsca. Mrużył oczy i przygotowywał inną przemowę.
Nerwowo ująwszy kieliszek z winem, zwrócił się, siedząc, do Podfilipskiego:
— Przerwijmy nareszcie ten różaniec drewnianych formułek. Wzywam tych, którzy się nie boją myśleć, aby podnieśli ze mną szklanki na cześć kultury. A że nie miejsce może w tem zebraniu, mówię do kilku zaledwie głów. W literaturze i w życiu jesteśmy senną gromadą dobrowolnych skazańców na pospolitość; grzebiemy w przebrzmiałych hasłach, w niedołężnej tradycji, szukając jeszcze jakiejś zapomnianej blaszki, jeszcze jakiejś umarłej perły w tym śmietniku. Precz z tym śmietnikiem, z tą ojcowizną głupstwa i upadku! Zamiast tradycyjnego braterstwa w ślepocie, wnoszę toast...
Tu przerwał, bo naprzeciwko niego, oddzielona tylko przez stół, powstawała postać groźna. Barczysty Litwin wyrastał wolno z krzesła, opierając obie dłonie na stole, trząsł brodą, a straszne oczy wpijał w mówcę. Jak stary cap, wspinający się na pochyłość, rósł coraz wyżej; zdawało się, że wlezie na stół, który trząsł się od nacisku jego potężnych pięści. Aż pochylił czoło, niby do uderzenia rogami i, odrywając wymownie prawą łapę od stołu, zawołał:
— Milcz asan; a to jak zacznę kuć w mor...