Zdumieliśmy się.
Delicki ścisnął nóż, leżący na stole, i pobladł.
Wtem ktoś przyskoczył do Kołczanowicza:
— Panie Benedykcie! zmiłuj się, miejże wzgląd na uroczystość dnia i miejsca!
— A w imię Ojca i Syna i Ducha świętego! — przeżegnał się Kołczanowicz i, obróciwszy z miejsca, gwałtownym, ciężkim krokiem podążył ku wyjściu, wymachując rękami.
Zajścia tego nie zauważono powszechnie; gwar je zagłuszył. Tylko my, najbliżej siedzący, zapadliśmy w takie milczenie, z którego niewiadomo, kędy uciec. Wybawił nas Podfilipski, rzucając nawpół poważnie, nawpół żartem zdanie:
— Oto jest dyskusja...
A zwróciwszy się do Delickiego, któremu twarz drgała nieodgadnionemi poruszeniami, wziął go za łokieć, mówiąc:
— Urządzimy to.
W kwadrans potem pan Zygmunt opuścił nas. Pierwej już wyniósł się Delicki, ale czekał na Podfilipskiego w przedpokoju.
Ja wmieszałem się do innych rozmów.
Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/188
Ta strona została przepisana.
174JÓZEF WEYSSENHOFF
![](http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/0/0a/PL_J%C3%B3zef_Weyssenhoff_-_%C5%BBywot_i_my%C5%9Bli_Zygmunta_Podfilipskiego.djvu/page188-1024px-PL_J%C3%B3zef_Weyssenhoff_-_%C5%BBywot_i_my%C5%9Bli_Zygmunta_Podfilipskiego.djvu.jpg)