Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/190

Ta strona została przepisana.
176JÓZEF WEYSSENHOFF

razem był zdumiony jeszcze od wczorajszego dnia. Skrzyżował ręce na piersiach i mówił:
— Co, panie? ładna sprawa? ładne towarzystwo? Przecie ten dziki, ten Tatar, ten Somalis siedział tam naprzeciwko nas! przecie musiał znać tych panów, skoro przyszedł ozdobić swym zatłuszczonym surdutem jubileusz! Musiał go ktoś zaprosić, uprzedzić? Rzeczywiście, że to przechodzi ludzkie pojęcie!
— Któż to jest — pytałem — czem się trudni?
— Jest kasjerem na kolei. Należy do inteligencji.
— Jakimś przypadkiem wczoraj między nas się zamieszał — uspakajałem pana Zygmunta, który ciągle się zżymał.
Nie widziałem go nigdy w tak podnieconym stanie. Rzucił się ku mnie, trzęsąc obu rękami:
— Ale jak mógł tam się zamieszać? W jakimże kraju coś podobnego mogłoby się zdarzyć? Kuć w mordę? Co to jest kuć w mordę? Czy słyszano gdzie na świecie, aby kto wystąpił z taką propozycją na uroczystem zebraniu?!...
— No — jednak zdarzyło się w parlamencie francuskim — wtrąciłem trochę naprzekór.
Podfilipski przeszył mnie wzrokiem:
— Mówmy poważnie, albo nie mówmy o tem wcale.
Cofnąłem swój argument, obracając go w żart, byłem bowiem ciekawy dowiedzieć się, jak sprawa stoi.
— Więc cóż teraz Delicki z nim pocznie?
— To właśnie pytanie — odrzekł Podfilipski spokojniej. — Ładnie się urządził. Żebym go nie znał od-