Wróciliśmy jeszcze do rozmowy o wczorajszem zajściu. Zdaniem Podfilipskiego byłoby śmiesznością dla Delickiego strzelać się z Kołczanowiczem. O co? o śmiałość i nowość poglądów z jednej strony, a barbarzyński obskurantyzm z drugiej? Miasto gotoweby jeszcze ułożyć po swojemu to zajście i wykierować Kołczanowicza na bohatera, na obrońcę ideałów...
— Nie, do tego nie dopuszczę — to zbyt głupie. Dowiemy się najprzód o nim różnych okoliczności, zwołamy może sąd honorowy... Już, jak ja dobrze pomyślę, potrafimy go się pozbyć.
— Jakto, pozbyć? — zapytałem zdziwiony.
Pan Zygmunt parsknął śmiechem:
— Niech się pan przyzna, że pomyślał o sztylecie, o truciźnie — co?
— Nie, ale nie rozumiem.
— Urządzimy to — zakończył Podfilipski.
Nie mogłem prosić o dalsze tłumaczenie, nie będąc upoważniony przez nikogo do badania, ani prowadzenia sprawy. Zauważyłem tylko, że pan Zygmunt brał to zajście do serca, zapewne przez przyjaźń dla Delickiego, a może trochę i dlatego, że sam zamieszany był nie do awantury, ale do dyskusji, której ton nadawał.
Jednak wymowna pogróżka Kołczanowicza skierowana była wyłącznie do Delickiego.
Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/196
Ta strona została przepisana.
182JÓZEF WEYSSENHOFF